W poprzednim odcinku…
Najedzeni cieplutkimi kanapkami ze stacji benzynowej zostaliśmy spać w parku (po miejscowemu: w lesie) w Mitzpe Ramon.
W dzisiejszym …
Tempo akcji spada bo ruszamy nieco później niż zwykle. Musimy poczekać, aż o 8-ej otworzą sklep. Otworzą? Nie otworzą?
Potrzebowaliśmy zapasów na 3 dni. Otworzyli. Z plecakami obciążonymi świeżutką pitą (!), humusem i czekoladami potuptaliśmy brzegiem krateru. W okolicy tutejszego Har HaNehev Field School (tu mają pieczątkę do paszportu Izraelskiego Szlaku Narodowego), szlak skręca w dół do dna krateru. Zejście było niekoniecznie bardzo strome, ale przez to długie.
Z dna krateru punkt widokowy “Wielbłąd” w Mitzpe Ramon wygląda jak kropeczka:
Po raz kolejny zmęczyliśmy się schodzeniem… No ale w końcu doszliśmy do wyschniętego koryta rzeki, w lutym bardzo kolorowego, porośniętego mnóstwem krzaków, na dodatek kwitnących. Jakieś tam ptaszki nawet ćwierkały (o ile nie zagłuszały ich nisko lecące samoloty czy helikoptery). I tak sobie radośnie maszerowaliśmy, aż szlak skręcił i doprowadził nas do brzegu krateru, do połączenia z innym szlakiem schodzącym z góry na dno. To była 5 kilometrowa pętelka po kraterze, którą w przewodniku radzono nam pominąć (że szkoda czasu i energii, bo i tak przechodzimy przez sporą część krateru i zobaczymy te wspaniałości), no ale my takich rzeczy nie robimy – honor Piotrusia nie pozwala ;). Cóż. Wy z czystym sumieniem pomińcie. Tam naprawdę nie ma niczego, czego później nie zobaczycie 😉
Mitzpe Ramon – czarne wzgórza Prism Hill na dnie makteszu
Dalej żółty kolor otoczenia zastępują skały czarne, wyglądające jak hałdy węgla. To Prism Hill (nie jestem pewna czy taka jest ich prawdziwa nazwa, ale tak podaje nasz anglojęzyczny przewodnik) utworzone przez aktywność wulkaniczną w tym regionie.
Po minięciu czarnych skał wchodzimy do Nahalu Ramon, wyschniętego koryta rzeki Ramon, o bardzo ładnych ścianach, chociaż niewysokich i piaszczystym dnie. I od razu człowiek przestaje narzekać na chodzenie po kamieniach – kurcze, jak ciężko wędrować po miękkim terenie!
Najbardziej znana akacja w Mitzpe Ramon, czyli piknik pod samotnym drzewem
Tu spotykamy parę niemiecko/ polsko – izraelską idącą INT w przeciwnym kierunku . Chłopak Michał urodził się w Bielsku – Białej, ale rodzice szybko wyprowadzili się do Niemiec, gdzie się wychował. Zagadaliśmy się z nimi co najmniej na godzinę, czas zaczął nas gonić (szczególnie ciekawy był pomysł jedzenia ryżu przez 8 dni, mam nadzieję że mieli choć daktyle do tego). Przyspieszyliśmy, szczególnie, że w planie mieliśmy obiadek pod samotną akacją, drzewem – celebrytą (chyba najbardziej znane drzewo w Izraelu, występuje na większości zdjęć z Mitzpe Ramon).
Miejscówka była zajęta, przez jakiegoś samotnego wędrowca z małą torebką, który kontemplował w ciszy krajobraz, dostosowaliśmy się więc do klimatu i zjedliśmy w milczeniu…
Dalej szlak prowadził nas drogą szutrową (przez krater biegnie droga asfaltowa oraz szereg dróg dla samochodów 4×4) aż do rozwidlenia, przy którym spotykamy parę radosnych Niemców (jak się potem okazuje artystów – tancerzy orientalnych), którzy umęczeni marzą już tylko, by dotrzeć do wsi. Oni rozpoczęli wędrówkę szlakami z Ejlatu na północ. Znów po dłuższej chwili pogaduszek ruszmy, bo zaczyna lekko kropić deszcz. Przed nami góra Shen Ramon (Ząb Ramona, 710 m n.p.m.). Wspinaczka jest dość uciążliwa, ale gorsze zejście. Mnóstwo skał i przepaści, ale widok niesamowity:
Zeszliśmy do Nahal Nekarot, przed nami było jeszcze jedno podejście.
Niestety zaczął padać deszcz, skały zrobiły się śliskie. Rozum podpowiedział, żeby obejść skały (co oznaczało zgubienie 300 metrów szlaku), P. długo nie mógł pogodzić się z tą stratą, ale ostatecznie mózg wygrał:). Doszliśmy do drogi asfaltowej nr 40 przecinającej Mitzpe Ramon, przekroczyliśmy nią i ruszyliśmy drogą szutrową do naszego night campu. Nie wyobrażacie sobie naszego zdziwienia, gdy zobaczyliśmy na poboczu znaki : pole namiotowe 3 km, 2 km, 1 km! Do tej pory bywało trudno, żeby znaleźć znak z namiotem, oznaczający, że tu można spać w parku narodowym czy rezerwacie. A tu taki luksus! Od razu widać , że to miejsce baaaardzo turystycznie popularne! Na miejscu widać było, że je rozbudowują. W planie chyba są jakieś toalety… Pod wieczór przejeżdżał jakiś strażnik z parku, bardzo chciał zagadać, ale niestety oprócz amatorskiego migowego, nie mieliśmy wspólnego języka. Ale był bardzo miły.
Całą noc siąpiło, aż przemókł nam w kilku miejscach nasz jednopowłokowiec z Tesco . W sumie to dziur w podłodze dorobiliśmy się już wcześniej, teraz tylko powoli przez całą noc kropelka po kropelce… Rano musieliśmy wyczerpać wodę z rogu i poczekać na słońce, by trochę się wysuszyć. Chociaż mój zeszyt przez kilka dni nie nadawał się do robienia notatek…
Wyszliśmy dopiero po 9-tej. W tym czasie obserwowaliśmy jak busik przywozi gwarną grupę dziewcząt z plecaczkami i jak wędrują w górę. Dogoniliśmy je zaraz na pierwszej przełęczy, urządziły sobie poranny piknik.
Po wyjściu na masyw Mt. Saharonim długi czas szliśmy jego grzbietem.
Mount Saharonim – widok na krater
Z góry zobaczyliśmy kolejną fortyfikację, która niegdyś strzegła Szlaku Kadzidlanego. Przy niej autobus z wycieczką. Nasz szlak nie wiedzie tamtędy, więc uznajemy, że widzimy wystarczająco dużo i nie ma potrzeby byśmy nadkładali drogi…
Szlak poprowadził do do kolejnego wyschniętego koryta rzeki, tym razem o pięknej nazwie Parsat Nekarot, co znaczy podkowa Nekarot. Nazwę zwą zawdzięcza właśnie idealnemu łukowatemu kształtowi o długości 3 km, przywodzącemu na myśl podkowę. Miejsce to pełne jest wielkich kamieni i oczek z wodą po wczorajszych deszczach.
Góry Karbolet – najbardziej krzywy szlak na świecie
Później znów wyłazimy na “koguci grzebień”, czyli Karbolet, tym razem pod nazwą Harerim. Słowo to z języka hebrajskiego oznacza suchy. Rzeczywiście tu sucho 😉 Znów jesteśmy na brzegu krateru Ramon.
Po jakichś 5 km dreptania po krawędzi góra – dół złazimy do Nahalu Maok, nieznacznie wytracając wysokość, ale już po pokonaniu dwóch przełęczy znów podchodzimy trochę w górę, by ostatecznie zacząć schodzić do doliny, wyschniętymi wodospadami.
Tuż po wodospadzie Gelede w bok od naszego szlaku odchodził “przezroczysty szlak” (przezroczysty czyli dwa białe paski a pomiędzy nimi nie ma kolorowego – tak w Izraelu oznacza się krótkie szlaki boczne do jakiegoś ciekawego miejsca , potem trzeba wrócić tą samą drogą ) do źródełka Ein Geled. Tym razem według przewodnika ” you may be lucky” i tak też było – była woda! Nie musieliśmy kopać i czekać aż dołek się napełni;)
Ein Geled – cudowne źródło Mojżesza
Autor naszego przewodnika przywołuje historię biblijnego Mojżesza, który uderzył w skałę i trysnęła z niej woda. Sugeruje, że musiało to być podobne miejsce do tego, które właśnie widzimy, bo też wystarczy pogrzebać w skale i wypłynie z niej woda. Niestety nie było nam dane tego stwierdzić, bo tym razem mieliśmy za dużo szczęścia i woda czekała w dołkach na nas;), czyli jednak nie “lucky”…
Kontynuowaliśmy dalej w dół. Po drodze minęliśmy naprawdę dziwne góry, niestety było po słońce i zdjęcie naprawdę nie oddaje niesamowitości tej formacji geologicznej.
Kilka razy przy kolejnych suchych wodospadach zrobiło się bardzo stromo, ale powoli doszliśmy do doliny i do naszego celu (Gev Holit NC). Rozbiliśmy namiot i po chwili dołączył do nas młody amerykański Żyd, już Izraelczyk po wojsku. Po jakieś godzinie doszła reszta jego grupy z psem (w sumie ciekawie jak ten pies pokonywał drabinki;)) oraz jeszcze kilku chłopaków (ale Ci poza zwykłym “część” nie odczuwali potrzeby pogaduszek).
Po raz kolejny szokuje mnie ilość rzeczy, które oni targają na plecach. Ci przeszli już samych siebie – oprócz wielkiego materaca, mieli też do niego wielką pompkę! Ale cóż, Ci akurat mieli kupioną wodę (tzn. na poszczególne night campy ktoś im ją przywoził i zakopywał, potem podając szczegóły gdzie należy szukać), więc odpadało im targanie jej na kilka dni. Następnego dnia grupka naszego żołnierza wstał już o 5-tej (światło w namiocie), ale zbierali się całe dwie godziny, więc wszyscy wyszliśmy w tym samym momencie, tyle że w przeciwnych kierunkach.
Góry jak ser szwajcarski – Crags in the rock
Na początek wielkim 4-kilometrowym łukiem musieliśmy obejść górę, by wejść na nią możliwą do pokonania ścieżką. Górka niewysoka, bo jedyne 350 m n.p.m. ale przewyższenie miało 200 m na przestrzeni nieco ponad 1 km. Całe szczęście nasza kondycja była już na tyle dobra, że niewiele nas to zmęczyło.Wyszliśmy, by zejść, jak to bywa na długich szlakach, w dolinie wypatrywaliśmy samotnych drzew, które miały odliczać nasz kilometraż, ale było ich za dużo, byśmy mogli zdecydować, że to właśnie autor miał na myśli. Minęliśmy jakiegoś samotnego wędrowca z pejsami, obładowanego jakby niósł rzeczy dla co najmniej dwóch osób (dyndały mu nawet klapki plastikowe). Nie był zbyt rozmowny, w sumie to ledwie wydukał powitanie i tyle. Chwilę później znów wspinaliśmy się na wzniesienie, tym razem dziurawe (Cracks in the rock), równina była pełna zapadlin, czy też wymytych otworów. Trzeba było uważać, by w jakiś nie wdepnąć. Na górze urządziliśmy sobie przystanek. I gdy tam obżeraliśmy się w ciszy i w spokoju, w cieniu małego drzewka, naraz co głośno zadudniło, jakby strzały, więc stamtąd zebraliśmy.
To był zdecydowanie kolejny dzień spotkań z ludźmi. Tym razem przy schodzeniu to krateru wulkanu (o tak, przechodziliśmy przez jego środek, tak naprawdę były to skały pamiętające zapadniecie się wulkanu, czyli tzw. caldera) spotkaliśmy całą męską szkołę na wycieczce, a zaraz później, tuż przy kibucu Sapir Grupkę dziewcząt na przełęczy z fletem i nutami (może chciały żegnać słońce śpiewem?).
Tego dnia dotarliśmy do moszawu Zofar i sklepu. Jego znalezienie nie było trudne, ale był zamknięty. Na drzwiach dało się odczytać godziny, więc stwierdziliśmy, że poczekamy. Miał być czynny od 17-tej. Ok, godzina czekania. Ale nie mieliśmy wyjścia, potrzebowaliśmy jedzenia na osiem dni, a to był jak na warunki pustynne naprawdę duży sklep. Pod sklepem był stolik z ławkami, kran z wodą. Piotrek poszedł zwiedzać okolicę, ja napełniałam butelki wodą. I tak nadeszła godzina wyczekiwana. A tu nic! Pięć po, dziesięć po, piętnaście po… Coś nie tak? No dobra, pytamy! I usłyszeliśmy – no nie, no przecież we wtorki sklep jest nieczynny. We wtorki? Dlaczego we wtorki? No po prostu – we wtorki! Ale są dwa mniejsze sklepy – prosto i w lewo. Więc idziemy. Na skrzyżowaniu przy niskich domkach rozmawia spora grupa młodych ludzi. Pytamy ich o te sklepy, tak by się upewnić. Radzą byśmy poszli do sklepu po prawej, że jest bliżej. No rzeczywiście, jest – sklep tajski, z tajskim jedzeniem, w którym sprzedaje Tajlandka , a kupują Tajowie . Wybór był bardzo mięsny, więc się nie “nawydawaliśmy” pieniędzy. Trzeba czekać do rana. Postanowiliśmy zapytać tych młodych ludzi ze skrzyżowania, czy nie możemy rozbić namiotu koło ich domu. Nie tylko, że nie było z tym żadnego problemu, to jeszcze zaprosili nas byśmy spali w środku, zrobili sobie pranie, wykąpali się (to ostatnie to chyba dla ich własnego dobra). Cudowna noc z elektrycznym ogrzewaniem…
w poprzednim odcinku w następnym odcinku
Izraelski Szlak Narodowy – informacje:
Dzień 43 Mitzpe Ramon – Saharonim Night Camp 22 km
czas przejścia: 9-17.00 (sporo pogawędek po drodze)
sklep i woda w Mitzpe Ramon
Dzień 44 Saharonim NC – Gev Holit 18 km
czas przejścia 9 – 15
Dzień 45 Gev Holit NC – Zofar (Tsofar) 26 km
czas przejścia 7-16
sklep i woda w Zofar
Niesamowity wpis! Informacji o przejściu tego tego szlaku jest bardzo mało. W tym roku byłam w Izraelu po raz pierwszy. Na zwiedzanie makteszu i pustyni Negew mieliśmy tylko jeden dzień, więc zdążyłam się nim tylko zachwycić i zapragnąć więcej. I wiem, że już następnym razem będą go chłonąć, tak jak lubię robić to najbardziej, czyli pieszo. Bardzo dziękuję za ten wpis! Jest inspirujący i bardzo, bardzo przydatny!
Świetny blog i wiele praktycznych informacji 🙂 Moi drodzy…wybieram się do Izraela z plecakiem i namiotem. Podpowiedzcie proszę jak często na szlaku wokół krateru Ramon można dostać wodę?
Cześć, w atlasie który Ci wysłaliśmy na FB masz szlaki w kraterze i okolicach, na naszym szlaku woda była w Mitzpe Ramon (w centrum miasta, w parku gdzie można rozstawić namiot jest kran), a następna woda była dopiero w Sappir przy drodze nr 90. Zdaje się, że woda jest też w Beerot Campground, jest zaznaczony na mapce, link do jego strony: https://goo.gl/TUzYBQ
Witam.
Zamierzamy w tym roku z koleżanką przejść kilka dni Izraelskim Szlakiem Narodowym z Mizpe Ramon na południe. Szukamy kogoś, kto był na takim szlaku, aby dowiedzieć się kilku praktycznych rzeczy. Czy możemy się jakoś skontaktować z Państwem? Lub prosimy o kontakt dorotah.dorotah@wp.pl
Oczywiście, że tak, już wysyłam namiary 😉
wow, piesze wędrówki – to jest to co tygryski lubią najbardziej 🙂
narobiliście olbrzymiego smaka na ten krater. Niestety z naszą Nadią nie dalibyśmy rady więc jak będzie okazja to chociaż zobaczymy sam krater, bez konieczności przejścia całej trasy
Spokojnie możecie wynająć samochód i go objechać 😉
A ile ważył wasz plecak?
Na pustynnym etapie szlaku plecaki mieliśmy odchudzone maksymalnie, zwykle, w zależności od tego na ile dni mieliśmy wodę na plecach, ważyły po 20 kg każdy
Narobiliście trochę kilometrów 🙂 Ja Izrael znam z całkiem innej strony (tylko miasta i kibuc Ein Gedi), ale już mi się marzy taka wyprawa pustynna